Miałam 11 lat, jak wybuchła wojna. Przygotowania trwały jeszcze przed 1 września. Mówiono, że ludzie będą musieli opuścić wieś, bo tędy pójdzie front. Rodzicom kazali przygotować sztywne kartki dla dzieci z imieniem i nazwiskiem. Powiesili je nam na szyi, żeby w razie tragedii wiedzieć kto jest kim. Moja mama mówiła, że daleko nie pojedziemy; „Wezne na taczke pierzyny, który bochen chleba, garnek smalcu, krowe i gęsi żeby nie głodowały. Pojedziemy do Mockowego lasu, a jak sie uspokoi, wrócimy do domu.” Tata śmiał się z tych maminych planów. Ale nigdzie nie wyjechaliśmy.