Aktualności

Previous Next

Niezwykły zjazd

16 lat temu w bukówieckiej szkole odbył się niezwykły zjazd: zjechali się byli uczniowie po 65 latach zakończenia nauki w szkole. Słowa „zakończenia nauki” są tu mylące, rocznik 1928 swoją edukację zakończył tragicznie. W dniu, gdy mieli zacząć piąta klasę wybuchła II wojna światowa. Gdy wojna się skończyła byli siedemnastolatkami. Większość chłopców ukończyła szkołę na kursach, by móc iść do zawodówek. Dziewczęta wówczas rzadko kontynuowały naukę po szkole podstawowej, stąd niewiele z nich dalej się uczyło… Klasa była już też rozproszona po okolicy. Przez 65 lat nigdy się razem nie spotkali…

Inicjatorem i sponsorem spotkania był jeden z uczniów tamtej klasy, prof. dr hab. Aleksy Poniżyński. Organizatorem byłam ja, Zofia Dragan – do tej klasy chodzili oboje moi rodzice, Agrypina i Franciszek Sobeccy.

Spotkanie rozpoczęła msza święta, potem wizyta na cmentarzu, a potem spotkanie w szkole. Przedłużyło się o kilka godzin w stosunku do planu. Piętnaścioro z trzydziestu jeden uczniów, którzy przyjechali na spotkanie, nie mogli się sobą nacieszyć i nagadać. Nigdy nie zapomnę tamtej atmosfery i tamtej radości. Cieszę się i czuję się zaszczycona, że mogłam w tym spotkaniu uczestniczyć.

Dziś wspominam to spotkanie, bo zmarła moja Mama. Z tamtej klasy żyją już tylko trzy osoby.

Przypominam je, by uczcić moją mamę i wszystkie osoby z tamtego tragicznego pokolenia. Nie mieli dzieciństwa, zabrała im je wojna. Byli wspaniałymi ludźmi, choć ich dzieciństwo dziś nazwalibyśmy traumatycznym: ciężka praca u niemieckich bauerów za mizerne wyżywienie, oddalenie od rodziców, kary za najmniejsze przewinienie…  To tylko czubek góry lodowej zła, smutku, rozpaczy, ciągłej niepewności ciągłego poczucia wyrządzanej im krzywdy. A jednak wyrośli na dobrych, kochających ludzi, którzy dali nam tyle dobra i miłości.

Kim byliby, gdyby nie wojna i  nie ciężkie czasy, w których przyszło im potem żyć? Wielu z nich było bardzo zdolnych,  byli i wybitnie zdolni. Wśród nich słynny potem kardiochirurg Aleksy Poniżyński.

Przytaczam wiersz mojej Mamy, która napisała go specjalnie na ten zjazd:

O jednej klasie z Bukówca Górnego

 

1935/36

1 wrzesień – do szkoły idziemy:

chłopcy torby na plecy pozakładały,

dziewczyny – z łaty uszyte w rękach trzymały

a w nich nie było już tablic i rysików

(tak jak miało wielu naszych poprzedników)

lecz zeszyty, kredki i ołówki,

a po półroczu pióra i stalówki!

Ależ to było pisanie!

Kleksy robiły się na zawołanie!

Do czytania – elementarz,

tata, mama, dom... pamiętasz?

Dziś to łatwe jest po latach,

wtedy było „buch” po łapach.

 

Nasza pierwsza nauczycielka

pani Eleonora Metelska

elegantka była, sukienki w kratki nosiła,

dobra, miła, ale po łapkach czasem biła...

A za większe przewinienie

na workach z grochem klęczenie!

Pan Chmielewski był kierownikiem

miał czarną bródkę z wąsikiem

Jego syn chodził do klasy z nami

więc pewnie cieszyliśmy się pewnymi względami...

Ale wracajmy do pierwszej klasy,

gdzie siedziały bukówieckie łagasy.

31 ich było, każdy chwat,

mieli zaledwie po 7 lat

i marzeń pełne głowy!

Czy spełniły się choć do połowy?

Na pewno te, że ani żeśmy się obejrzeli,

już żeśmy w drugiej klasie siedzieli!

 

1936/37

Po wakacjach w komplecie do szkoły wracamy,

wszyscy się jak łyse konie znamy:

kto dobrze piłką rzuca, kto dobrze rysuje,

kto dostaje piątki,  komu wlatują dwóje.

Nie czytamy już: As, las i kot

teraz wyżej wzbijamy lot!

Robimy się śmielsi i żarty nam w głowie,

ten kogoś szturchnie, a tamten podpowie...

Po lekcjach zostajemy dla kary

i w domu nie raz były smary.

Jeden za drugim stał

nawet gdy kary się bał.

Pani Metelska nie popuszczała

i tak nam druga klasa zleciała.

A musieli my być wielkie mądrale

bo tych co by mieli zostać nie było wcale!

Co dziwne było w tamtym czasie:

niektórzy po trzy lata siedzieli w jednej klasie!

Artyści też z nas byli

bośmy Krakowiaka pięknie zatańczyli.

Na zdjęciu w strojach stoimy aż miło

i kto nam powie, że tak nie było?

 

1937/38

Same nowości w tej trzeciej klasie

Kierownika mieliśmy nowego

pana Konrada Rogackiego:

był wymagający i surowy

nie raz leciały razy na głowy...

Wykładowca – wspaniały,

ale wszystkie dzieci się go bały.

Był też pan Martyński co bez chwili wytchnienia

wbijał nam do głowy tabliczkę mnożenia

i był tu niejeden przypadek,

że tabliczka do głowy weszła przez zadek.

Rozpoczęła się religii nauka

- ksiądz Platz nie lubił jak mu jeden z drugim duka

i chłopców za włoski podnosił do góry,

aż im na głowach nagle brakło skóry!

A w czerwcu znów wszystkie nasze asy

szczęśliwie przeszły do czwartej klasy.

Ja też inny rozum miałam

i o wszystkim pamiętałam,

a dziś się głowię i głowię,

kiedyśmy byli na wycieczce w Błotkowie?

Jechaliśmy wozami umajonymi brzózkami,

było ciepło, śpiewaliśmy piosenki...

wtórowały nam ptaki, kłaniały się sosenki...

Więc niech ktoś się zlituje

i w tym miejscu kiedy to było odnotuje:

................................................................

Byliśmy też na wycieczce w Boszkowie

- i znowu pustka w tej mojej głowie...

Można było płynąć łódką lub wodnym rowerem

- było z tego dużo śmiechu i strachu też wiele.

Przecież mi się to nie śniło, lecz kiedy to było?

................................................................

Były też przedstawienia, na 3 maja pochody,

potańcówki, majówki, rocznic obchody...

I te nasze zabawy, na mostkach, na zapłociach i w gasach,

pasienie gęsi, krów, lotanie po łąkach i lasach...

Wesoło nam było i choć telewizora nie było

- nigdy nam się nie nudziło!

 

1938/39

Czwarta klasa- rzecz poważna, przedmiotów przybyło,

ale że będzie ostatnia – nikomu się śniło...

Nauka przecież tak dobrze nam szła

i już wszyscy wiedzieli dość jest dwa razy dwa,

i dużo, dużo trudniejsze sprawy,

bo z Martyńskim na matematyce nie było zabawy!

Rok ten był dla nas wszystkich naprawdę pamiętny:

30 kwietnia przystąpiliśmy do I komunii Świętej

- tak wszyscy żeśmy ładnie wyglądali

gdy przed ołtarzem w naszym kościele żeśmy stali...

Każdy był taki szczęśliwy, prawie wniebowzięty

i wcale nie czekał - jak dziś - na prezenty.

Potem maj minął i gradobicie,

a potem czerwiec przeminął skrycie...

Ostatni dzwonek, ze szkoły radośnie wybiegamy,

wszyscy do piątej klasy świadectwa w ręku trzymamy.

I każdy był taki wesoły,

i nie wiedział, że już nie wróci do szkoły...

Wybuchła wojna, nie było szkoły

Niemcy powiedzieli: „Do roboty polskie woły,

dzieci nie dzieci, pracować trzeba!

Naszym żołnierzom trzeba dużo chleba”

Jeszcze niektórzy z nas chodzili do grudnia połowy

aby się uczyć niemieckiej mowy,

ale potem w ławkach w których przez 4 lata żeśmy siadali

zasiedli sobie Niemcy mali,

a my do pracy za służącego,

nikt się nie pytał czy masz siły do tego...

 

Tak żeśmy się rozeszli, każdy w inna stronę

- niejedne dziecięce marzenia okazały się płone...

Ale przecież wszyscy na ludzi wyszliśmy:

porobiliśmy kursy, szkoły, fachy zdobyliśmy.

Wielu fachowców zasłynęło w gminie i powiecie,

a nasz Aloś Poniży nawet na całym świecie!

Założyliśmy rodziny, mamy dzieci, wnuki,

które zachęcamy do szkoły i nauki

bo nam to nie było dane

życie nie było różami usłane.

Więc cieszymy się z spotkania naszego

- żyjemy i przeskoczymy jeszcze niejednego!

Ułożyłam to dla moich koleżanek i kolegów z klasy – Agrypina Białasik, teraz Sobecka (co pojęcia nie miała, że w szkole koło swojego przyszłego męża nie raz siedziała!).

Bukówiec Górny, 24 stycznia 2004 r.

Kim byłaby moja Mama, gdyby nie wojna? Jako dziecko, jeszcze przed wojną, chciała być nauczycielką. Nie dane jej było jej dane ukończyć nawet szkoły podstawowej. A została najlepszą nauczycielką, nas, trojga jej dzieci i swoich wnuków.  Dziękuję jej za to z całego serca. A teraz? Myślę, że anioły w niebie też mogą się od niej niejednego nauczyć…

Zosia Dragan

Szukaj